Mike Oldfield – Man on the Rocks

Swego czasu przeprowadzałem ze studentami na rozpoczęcie zajęć z pisania kreatywnego ćwiczenie. Prosiłem ich, by zamknęli oczy i słuchali muzyki. Potem zaś prosiłem, by opowiedzieli o obrazach, które mieli w głowie podczas słuchania muzyki.
Było to proste ćwiczenie, ale niezwykle inspirujące. Po pierwsze, zamknięcie oczu w grupie wymaga przełamania oporów i zaufania. Nie było to wcale łatwe, biorąc pod uwagę, że robiliśmy to podczas pierwszych zajęć z przedmiotu, a oni jako grupa jeszcze dobrze się nie znali. Po drugie, trzeba wyobraźni i otwartości, by poddać się muzyce i faktycznie eidzieć obrazy. Po trzecie zaś trzeba znów zaufania, ale i odwagi, by o tych widzianych obrazach publicznie opowiedzieć.
Uwielbiałem przeprowadzać to ćwiczenie, bo to było dla mnie zawsze niezwykłe przeżycie. Doa nich chyba też, bo bardzo często prosili, byßmy do niego wrócili w trakcie zajęć.
Przypominam o tym szkoleniu ze względu na muzykę, z której przy nim korzystałem. Musiał to być oczywiście utwór instrumentalny, by śpiewany tekst nie sugerował uczestników. Niemal zawsze mój wybór padał na twórczość Mike’a Oldfielda. I zawsze najczęstszym obrazem i skojarzeniem wymienianym przez moich studentów była bezkresna przestrzeń, czasem trawiasta, czasem oceanu oraz lot nad tym bezkresem. A najczęściej powtarzanym słowem było słowo wolność. Trochę to może wydawać się z pozoru dziwne, biorąc pod uwagę, że w jednym z największych przebojów pojawia się wezwanie “Treat me as a prisoner”. Niezależnie od tego tekstu o mocnym podtekście sadomasochistycznym, muzyka Oldfielda i mi zawsze kojarzyła się, jak studentom, z przestrzenią, wolnością i radością życia.
Muzyka ta towarzyszy mi w życiu od dawna. Uwielbiam i jego rockowe granie, i kompozycje monumentalne jak Ommadawn czy najsłynniejsze Tubular Bells I i II, ambientowe Song from the Distsnt Earth, czy niemal trance’owe Tubular Bells III i Millennium Bells. Po prostu w zależności od nastroju sięgam po odpowiedni album.
Po wieloletniej przerwie Mike Oldfield powrócił z nowym materiałem. Zamiast kolejnej rozbudowanej kompozycji na płycie Man on the Rocks zaserwował swoim fanom zestaw melodyjnych popowych i rockowych piosenek, śpiewanych, co mimo wszystko u Oldfielda jest rzadkością, męskim głosem. Do współpracy w studio przy pracy nad tym albumem Oldfield zaprosił bowiem wokalistę Luke’a Spillera. Nie brakuje akustycznych gitar, gitar rockowych i przede wszystkim niepowtarzalnego brzmienia oldfieldowych solówek.
Przede wszystkim jednak w tym zestawie piosenek odnalazłem to, czrgo zawsze u Oldfielda szukałem. Czuć bezkres słonecznego nieba, lazurowej wody morza. Słucham i czuję, że tę płytę nagrał artysta duchowo wolny, radosny i spokojny. Czuję powietrze i przestrzeń.
Nie lubię porównywania i oceniania albumów danego artysty. Wiem, recenzenci to uwielbiają. Ten album jest bardziej dojrzały, a ten mniej, a ten jeszcze bardziej. Bzdura. Album stanowi zapis stanu duszy i emocji artysty w określonym momencie jego życia. I ja bym chciał mieć duszę w takim stanie, jaki słyszę na tej płycie.
Mike Oldfield – Man on the Rocks
- Sailing
- Moonshine
- Man on the Rocks
- Castaway
- Minutes
- Dreaming in the Wind
- Nuclear
- Chariots
- Following the Angels
- Irene
- I Give Myself Away (William McDowell)